Edling nie stał się moim ulubieńcem, ale nie mogę zaprzeczyć, że jednak zdobył sobie moją sympatię. Przyszedł więc czas na kolejną część jego przygód, chociaż już na wstępnie zaznaczę, że „Iluzjonista” nie przebija w moim prywatnym rankingu „Behawiorysty”, ale była to całkiem przyjemna lektura.
W 1988 roku Gerard Edling prowadził śledztwo, które zdecydowanie nie jest takim, którym prokurator chciałby się chwalić, niemniej zakończyło się ono ujęciem i skazaniem sprawcy serii zagadkowych zabójstw, który na ciele swoich ofiar zostawiał wypalony znak zapytania. Ponad trzydzieści lat później zostaje znaleziona ofiara z podpisem Iluzjonisty, a działanie sprawcy jest łudząco podobne do tego sprzed kilkudziesięciu lat. Gerard będzie próbował rozgryźć zagadkę i doprowadzić organy ścigania do mordercy.
Historia prowadzona jest dwutorowo, gdzie nowe fakty ze sprawy prowadzonej obecnie, znajdują swoje początki także w teraźniejszości. Przeszłość w tej historii jest więc kluczowym elementem, który spaja całość zagadki. I właśnie sama zagadka, magiczne sztuczki i iluzjonistyczne pokazy były dla mnie najciekawszym i najmocniejszym tym elementem.
Patrząc na to, że „Iluzjonista” jest książką z serii, chciałoby się bardziej sympatyzować z bohaterami i angażować w ich potyczki życiowe, a w moim przypadku ta strona historii właściwie mało mnie interesowała. Nie do końca jestem w stanie stwierdzić, czym to było spowodowane, ale w tym przypadku Edling trochę mnie nużył i nie ciekawiły mnie historię kręcące się wokół jego prywatnych spraw.
Sama zagadka, jak na Mroza przystało, zagmatwana i pełna różnych zwrotów akcji, które ostatecznie prowadzą do niespodziewanego końca. Niemniej, cały motyw z pokazami magicznymi i różnymi sztuczkami bardzo przypadł mi do gustu.
Bawiłam się całkiem nieźle, ale tak nas wspomniałam, nie będzie to moja ulubiona historia z tej serii. Niemniej jednak chętnie sięgnę po kolejny tom, który już czeka na półce.
Komentarze
Prześlij komentarz