„Każde kolejne lato”, czyli pierwsza wydana w Polsce książka Carley Fortune, bardzo przypadła mi do gustu. Niemniej, nie chciałam sama sobie w głowie stwarzać zbyt wysokich oczekiwań co do jej następnej książki. Wiedziałam, że będzie to dobrze, lekko napisana historia zawierająca wiele emocji. Nie spodziewałam się jednak, że te emocje tak na mnie wpłyną i że „Spotkasz mnie nad jeziorem” tak bardzo mnie w sobie rozkocha.
Fern niedawno straciła matkę, która zostawiła jej w spadku pensjonat nad jeziorem. Kochając miasto, marząca o zupełnie innym życiu kobieta zmuszona jest wrócić w rodzinne strony i poradzić sobie z nie do końca dobrze prosperującym ośrodkiem. I chociaż nie miała mało zmartwień, pewnego dnia w hotelu pojawia się Will. Mężczyzna, którego poznała dziesięć lat temu. Z którym spędziła jeden magiczny dzień. I który niegdyś naprawdę mocno ją skrzywdził. Teraz wydaje się, że Will jest jedyną osobą, która może pomóc jej przywrócić resortowi dawny blask. Tylko czy Fernando będzie w stanie mu zaufać?
Historia prowadzona jest dwutorowo – opisywana jest teraźniejszość, która przeplatana jest wydarzeniami sprzed dziesięciu lat, opowiadającymi o dniu, w którym Fern poznała Willa. Ten zabieg pozwala nam nie tylko zrozumieć, co się wydarzyło między tą dwójką i dlaczego ich historia trwała kiedyś jedynie ten jedene dzień, ale także podbija emocje i rozbudza w czytelniku ciekawość. Nie dostajemy wszystkiego podanego na tacy, wszystkie wydarzenia z przeszłości poznajemy stopniowo.
„Spotkasz mnie nad jeziorem” urzekło mnie przede wszystkim taką zwyczajną relacją i prawdziwością bohaterów. I przez zwyczajną rozumiem tutaj niewyidealizowaną, gdzie mimo wielu pięknych czy romantycznych scen, nie jest to bajkowa, nierealna relacja. Nasi bohaterowie to postacie z krwi i kości – każdy z nich zmaga się z jakimiś prywatnymi problemami, nosie w sobie jakieś traumy i dźwiga pewien bagaż doświadczeń. Mimo tego wciąż próbują walczyć ze swoimi demonami i dać sobie pozwolenie na odczuwanie odrobiny szczęścia.
Will jest dla czytelnika, podobnie jak dla samej Fern, trochę taką zagadką. Tak naprawdę dopiero pod koniec książki dowiadujemy się, z czym musiał się borykać, odsłania się przed nami pełen obraz jego przeszłości i to właściwie wtedy w całości zaczynamy rozumieć jego zachowania. Fern natomiast musi się mierzyć z perspektywą porzucenia własnych marzeń, ze swoimi uczuciami względem Willa, ale także, po przeczytaniu dzienników swojej matki, stara się na nowo ją zrozumieć, na nowo przeżyć niektóre z wydarzeń z dzieciństwa i zastanowić się, czego tak naprawdę w życiu pragnie.
I chociaż „Spotkasz mnie nad jeziorem” to opowieść dość powolna, mnoży się w niej od emocji. Pojawiają się zarówno te szczęśliwe, pełne uniesień chwile, te drobne, czułe sytuacje, nie tylko między dwójką głównych bohaterów, jak i pełne bólu rozmowy, które niezbędne są do tego, aby w końcu wyszło słońce. Muszę przyznać, że pod koniec tej historii udało mi się nawet nieco wzruszyć, a w moim przypadku jest to raczej rzadkie.
„Spotkasz mnie nad jeziorem” jest historią pokazującą, że przypadkowe spotkania naprawdę mogą odmienić nasze życie, że otworzenie się przed zupełnie obcą osobą może rozpocząć naprawdę wspaniałą relację. To historia o drugich szansach, o odkrywaniu siebie na nowo, o walce o marzenia i poświęceniu dla drugiej osoby. Pokazuje, że czasami nawet w najlepszych intencjach możemy wyrządzić komuś ogromną krzywdę, a nie wybaczając najpierw sobie, nie będziemy mogli wybaczyć nikomu innemu. Pełna emocji, wzruszeń, uśmiechów i radości.
Carley Fortune potrafi napisać niesamowicie klimatyczne historie, które swoją lekkością i powolnością usypiają czujność czytelnika, żeby potem uderzyć w niego ogromną falą emocji. I to jest coś niesamowitego. Czuła, delikatna, zdobywająca serce rozdział po rozdziale. Na mnie to historia zrobiła naprawdę duże wrażenie i mam nadzieję, że i Wy dacie się jej porwać i w sobie rozkochać.
Książka przeczytana w ramach współpracy z Wydawnictwem Czwarta Strona
Komentarze
Prześlij komentarz