Nie oczekiwałam od „Six times we almost kissed” specjalnie dużo, miałam nadzieję na słodką opowieść pierwszych większych miłości. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy z każdą kolejną stroną ta historia przemieniała się w dojrzałą i pełną bólu historię dwóch dziewczyn, które muszą mierzyć się nie tylko z szalejącymi uczuciami między nimi, ale także ciągle martwić się o swoje matki. To była naprawdę świetna lektura.
Penny i Tate znają się od zawsze. Ich mamy to, jak same przyznają, zdecydowanie coś więcej niż tylko przyjaciółki. Czują się jak mocno związane ze sobą siostry. Ale Penny i Tate zdecydowanie się nie przyjaźnią - a przynajmniej tak próbują sobie wmawiać. Ich relacja będzie jednak musiała przybrać inną stronę, ze względu na to, że wkrótce zamieszkają razem. Zmierzyć się więc będą musiały nie tylko z szalejącymi między nimi uczuciami, ale także będą musiały zaopiekować się swoimi mamami. Jak sobie z tym poradzą?
Sięgając po „Six times we almost kissed” wydawać by się mogło, że dostaniemy historię dwóch dziewczyn, które próbują odnaleźć drogę do siebie. Nic bardziej mylnego! Owszem, próba pogodzenia się i zrozumienia własnych uczuć jest tutaj ważnym tłem wszystkich wydarzeń, niemniej ta historia to przede wszystkim opowieść o traumie, odrzuceniu i łagodzeniu trudnych kontaktów z matką. To zupełnie słodko-gorzka książka, w której bohaterki muszą mierzyć się z wieloma trudnościami, przykrościami, emocjami i wydarzeniami, które mogłyby przerosnąć niejednego dorosłego.
I chociaż narracja w tej książce prowadzona jest z dwóch perspektyw, wydawać by się mogło, że jest to historia w głównej mierze o Penny. Dziewczyna nadal nie poradziła sobie z traumą po tym, jak wybrała się ze swoim tatą nad jezioro, jakby to był jeden z wielu ich wspólnych wypadów, ale zakończył się tragicznie, zabierając jej ojca na zawsze, a Penny pozbawiając pełnej sprawności w rękach, którymi za wszelką ceną próbowała wyrwać z rwącego nurtu swojego tatę. I gdyby utrata prawdziwego przyjaciela nie była dla niej wystarczająco bolesna, musiała znieść także porzucenie swojej matki - zostawiła ją pod opieką babci, a później było tylko gorzej.
Ta opowieść to przede wszystkim świadectwo wielkiej traumy i wyrządzonej ogromnej krzywdy przez najbliższą osobę. Porzucona, odrzucona i pozbawiona wszystkiego, co kochała Penny, wykazała się wielką siłą, starając się przetrwać ten trudny okres, a później mimo wszystko opiekując się własną matką. Brak zrozumienia, obarczanie winą i pozbawienie wszystkiego, co mogłoby przynieść w tym wszystkim dziewczynie odrobinę szczęścia. Matka Penny okazała się zupełnie egoistycznym i obojętnym człowiekiem.
W tym wszystkim jednak pojawia się Tate, dziewczyna, która zawsze pojawia się przy Penny w każdym kolejnym najgorszym momencie jej życia. I chociaż na początku próbują sobie wmawiać, że absolutnie się nie przyjaźnią, to właśnie Tate jest przy Penny w momentach, kiedy brakuje jej wsparcia, kiedy trzeba ją uratować. I razem tworzą naprawdę wspierającą się parę.
To taka historia, w której kibicuje się dwóm dziewczyną, które ewidentnie mają się ku sobie, niemniej jednak cała ta romantyczna historia jest, jak już wspomniałam wcześniej, jedynie tłem. Gorycz, ta gorzka strona tej książki wysuwa się tutaj na pierwszy plan i momentami rozrywa serce. To książka, która może wzruszyć, ale na pewno wywoła wiele emocji, budząc w czytelniku niezgodę na taki rozwój wydarzeń, może nawet i złość, ale ostatecznie pozwala na zrozumienie, na pozbycie się negatywnych emocji. Z całego serca mogę polecić „Six times we almost kissed”, czytajcie śmiało!
Książka przeczytana w ramach współpracy z Wydawnictwem W.A.B.
Komentarze
Prześlij komentarz