Nie ma co ukrywać - jestem absolutnie zakochana w pingwinach. Nic więc dziwnego, że kiedy przeczytałam opis książki, w której kobieta wyrusza w podróż życia do pingwinów, jakże mogłam odmówić i nie poznać tej historii? I przepadłam w niej bez reszty! Moja opinia jednak nie jest zakrzywiona ze względu na zafascynowanie tytułowymi zwierzętami, historia Veronici jest po prostu zachwycająca i angażująca!
Veronica McCreedy to żywiołowa staruszka, która zdecydowanie nie pała chęcią do przebywania wśród ludzi. Spędza dnie w swojej okazałej posiadłości, popija herbatę darjeeling, a jej jedyną towarzyszką jest Eileen, która pomaga jej w pracach domowych. Pewnego dnia Veronica ogląda program przyrodniczy, przez który rośnie jej zainteresowanie biało-czarnymi stworzeniami. To właśnie wtedy podejmuję decyzję, która odmieni zupełnie wszystko.
Fabuła toczy się z podziałem na dwie perspektywy - Veroniki oraz Patricka, jej odnalezionego niedawno wnuka, o którego istnieniu do tej pory nie miała pojęcia. W późniejszych rozdziałach poznajemy także wydarzenia z przeszłości, które ukształtowały główną postać - Patrick zaczytuje się w dziennikach z jej młodości.
Jestem zupełnie zachwycona postacią Veroniki - to taka rezolutna staruszka, która wiele już w życiu widziała i wiele przeszła, nadal jednak pozostaje sprawną i żywiołową osobą. Absolutnie nie jest to typ osoby drażniącej, a powiedziałabym, że jej sposób bycia jest wręcz rozczulający. Wraz z upływem fabuły, dostajemy dużo więcej informacji na temat jej postaci, a to sprawia, że zaczyna się czuć wobec niej swego rodzaju podziw. Historię Veroniki poznajemy dzięki jej dziennikom z młodości, a ta okazuje się być naprawdę druzgocąca. Dostajemy obraz młodej dziewczyny, która była zmuszona opuścić swój dom i rodziców, i zamieszkać z praktycznie obcą jej osobą. Veronica więc mierzyła się nie tylko z tłem toczącej się wojny i tęsknotą za domem, ale także z brakiem zrozumienia i odnalezienia się w grupie, a ostatecznie z wieloma sytuacjami, które powoli zamieniały ją w zamkniętą w sobie, znoszącą wiele przeogromnego bólu, młodą kobietę.
Oczywiście nietrudno też mimo wszystko zapałać sympatią do Patricka, który okazuje się być wnukiem głównej bohaterki. Mimo swojego niechlujstwa i nieumiejętności do zorganizowania i poukładania sobie życia, mężczyzna wzbudzał we mnie wiele pozytywnych emocji, a przy okazji uśmiechu. I podobnie jak w przypadku Veroniki - im dalej zagłębiamy się w fabułę, tym więcej zaczynamy rozumieć, tym bardziej odnajdujemy elementy w życiu tej dwójki, które pozwalają zrozumieć obecne zachowania i przyzwyczajenia bohaterów. Patrick musiał zmagać się z wczesną śmiercią swojej matki, opuszczeniem przez ojca, rodziną zastępczą, aż po nieudane związki.
Sama wyprawa Veroniki na Antarktydę jest właściwie swego rodzaju kaprysem - chcę, więc lecę! Nie pomagają prośby i tłumaczenia, nawet te płynące z bazy badawczej, która przekonuje, że nie ma odpowiednich warunków, aby gościć ponadosiemdziesięcioletnią staruszkę. Nic jednak nie jest wstanie przebić się przez upór i determinację - Veronica chce zobaczyć i ratować pingwiny przed wyginięciem. Wszystkie opisy z udziałem tych zwierząt, spokój i szczęście, jakie wywołują w głównej bohaterce, są nad wyraz rozczulające. I mimo, że pingwiny kojarzą się raczej z zimnem i lodem, opowieść o nich otula serce niczym najcieplejszy kocyk. No właśnie, samo stwierdzenie, że ta książka otula ciepłem niczym koc, wydaje się może nieco wyświechtane bądź niezrozumiałe. Ale dokładnie tak się dzieje, kiedy czytelnik zatraca się w tej opowieści. Na twarzy pojawia się uśmiech i dosłownie czuć ciepło rozpływające się po duszy.
I choć wydawać by się mogło, że to zwykła książka o kobiecie, która na starość postanowiła zafundować sobie ekstrawaganckie wakacje, nie brakuje w niej poważnych, ważnych i chwytających za serce momentów. W głównej mierze pojawiają się one przy okazji wspomnianych już wcześniej dzienników Veroniki, które potrafią wywołać więcej emocji, niż można byłoby się spodziewać.
„Veronica i pingwiny” to powolna, otulająca opowieść o rodzinnych więzach i wielkiej miłości. O trudnej przeszłości, która miała niebagatelny wpływ na obecne życie bohaterów. O łapaniu radości życia nawet w najtrudniejszych momentach. To taka historia, podczas której niejednokrotnie można się uśmiechnąć, a także rozczulić i wzruszyć. Mogą zaboleć nas trudne wydarzenia z życia, ale ostatecznie po zakończeniu tej historii czujemy się natchnieni i pokrzepieni - a to chyba największy plus tej książki. Ja jestem totalnie zauroczona tą historią i mam nadzieję, że najdziecie w niej ucieczkę od nieprzychylnej rzeczywistości.
Książka przeczytana w ramach współpracy z Wydawnictwem W.A.B.
Recenzja dostępna także na portalu Poinformowani.pl
Komentarze
Prześlij komentarz