Niejednokrotnie spotykałam osoby nad wyraz przesądne, które wierzyły we wszystkie czarne koty, czterolistne koniczyny i przechodzenie pod drabiną. Często sama łapię się na tym, że wolę na chwilę przysiąść w domu, kiedy muszę się po coś do niego wrócić. Tekla Nuszka jednak przebija wszystkie te drobne wierzenia i przesądy, posiadając w swojej torebce różnego rodzaju amulety na przeróżne przypadłości.
Dominika, kuzynka Tekli, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i udaje się na policję zgłosić zawiadomienie o próbie popełnienie przestępstwa. Uważa, że wszystkie dziwne rzeczy, który w krótkim czasie przydarzyły się Tekli, nie są wynikiem zbiegu okoliczności czy zwyczajnego pecha, a ktoś czycha na życie kuzynki. Ze względu na bardzo słabą reputację obu pań (wszyscy uważają Tekle wręcz za wiedźmę), nikt nie chce dać wiary w wymysły dwóch kobiet. Ta sprawa jednak może okazać się swego rodzaju odkupieniem win komisarza Gawrona, dlatego wraz z komisarz Franciszką postanawiają zająć się sprawą Tekli.
Książka prowadzona jest właściwie w dwóch liniach czasowych - teraźniejszości i swego rodzaju retrospekcji, wspomnień dotyczących wydarzeń, które w jakiś sposób mogą mieć znaczenie dla całej sprawy. Dzięki czemu stopniowo poznajemy główną bohaterkę i to, jak odmienne zdanie mają ludzie od tego, co ona sama o sobie myśli.
To dość pokręcona opowieść o kobiecie, która na wszelkie dolegliwości życiowe znajdzie odpowiedni kolor świecy do zapalenia, czy na szybko skonstruuje swego rodzaju amulet, który powinien chronić lub przyciągać to, czego akurat ktoś pragnie. W pokręcone pomysły Tekla zawsze wciągnie swoją kuzynkę, a kiedy dwójka policjantów postanawia się zająć sprawą zepchnięcia Tekli ze schodów (i innymi drobnymi incydentami), kobieta wciąga w swoje magiczne upodobania także komisarz Frankę.
Teoretycznie „Nieszczęście w szczęściu” jest komedią kryminalną, ja bym się bardziej skłaniała do określenia tej książki obyczajówką, ze wskazaniem na komedię. Tego wątku kryminalnego nie pojawia się tutaj dużo, opiera się on właściwie na przepytywaniu sąsiadów i współpracowników Tekli, dzięki czemu dostajemy pełen obraz postaci. Samo zepchnięcie ze schodów może i byłoby dobrym początkiem na bogatsze rozwinięcie wątku, jednak przez całą sprawę ta sytuacja jest bagatelizowana, przez co i czytelnik nie postrzega tego jako sytuacji zagrożenia życia.
Prowadzenie fabuły jest dość dynamiczne, jednak odebrałam je trochę chaotycznie. Ze względu na to, trudno było mi się na początku „wgryźć” w tę historię, trzeba przyznać, że styl autorki jest nieoczywisty. Niemniej, po kilkudziesięciu stronach udało mi się wciągnąć w opowieść i dalej już przez książkę się płynęło. Być może przyczyną trudnego początku z tą lekturą było również to, że „Nieszczęście w szczęściu” jest już drugą książką o przygodach Tekli, a pierwszej nie miałam okazji jeszcze przeczytać. Oczywiście, nieznajomość poprzedniego tomu, mimo wielu aluzji do wydarzeń z niego, jakoś specjalnie mi nie przeszkadzała w odbiorze całej historii, niemniej, gdybym sięgnęła po te książki w kolejności chronologicznej, byłabym już zaznajomiona z piórem autorki.
Mimo skąpego wątku kryminalnego, można naprawdę dobrze bawić się przy tej lekturze. Głównym czynnikiem powodującym ogólną wesołość jest osoba Tekli, która z rozbrajającą pewnością siebie idzie przez świat, nie zastanawiając się na przykład nad tym, jak wiszący but poprzebijany gwoździami powieszony nad drzwiami, wygląda w oczach innych ludzi. Jest też postacią, która „co w sercu, to na języku”, przez co nie zjednuje sobie specjalnie dużo przychylnych ludzi.
Zabrakło mi jednak w tej książce skupienia większej uwagi na bohaterach - tak naprawdę w dużym stopniu poznajemy Teklę (co absolutnie nie dziwi, w końcu to o niej miała być ta książka), jednak tylko poprzez zupełnie różnorodne wypowiedzi ludzi, z którymi kobieta miała do czynienia. Pozostałe postacie tak naprawdę są, bo są i autorka nie rozwodzi się nad nimi specjalnie. Jakiekolwiek relacje między bohaterami też pozostawiają wiele do życzenia.
„Nieszczęście w szczęściu” to po prostu przyjemna rozrywka na praktycznie dwa wieczory. Czytało mi się te historię naprawdę przyjemnie, czasami wywoływała mój uśmiech, czasami nawet kręcenie głową z niedowierzania z powodu wręcz absurdalnych historii z Teklą w roli głównej. Ta historia nie pojawi się w zestawieniu najlepszych przeczytanych przeze mnie książek, ale nie mogę powiedzieć, żeby mi się nie podobała. Jeżeli szukacie czegoś przyjemnego, lekkiego i zabawnego na już coraz chłodniejsze wieczory, to śmiało możecie sięgnąć po najnowszą książkę Olgi Rudnickiej.
Książka przeczytana dzięki współpracy z Wydawnictwem Prószyński i S-ka
Recenzja dostępna także na portalu Poinformowani.pl
Komentarze
Prześlij komentarz