Po ostatnich thrillerach i kryminałach, z wielką chęcią sięgnęłam po „Miłosny układ”, mając nadzieję na lekką, przyjemną miłosną historię, przy której będę się dobrze bawić. Cóż, nie do końca wyszło tak, jak tego oczekiwałam.
Już od samego początku mocno wywracałam oczami i miałam ochotę potrząsnąć główną bohaterką. Historia zaczyna się bowiem od opowieści bohaterki o tym, jak to bardzo nie chce wychodzić za swojego narzeczonego, jak mocno on ją denerwuje i że właściwie sama nie wie czy go kocha. Teoretycznie problem, jakich wiele i może nie wydaje się to specjalnie oburzające, jednak to, czego nie potrafiłam zrozumieć, to fakt, że zamiast porozmawiać ze swoim partnerem, jak to powinno wyglądać w przypadku dorosłych ludzi, Naomi postanawia zachowywać się tak, aby zniechęcić do siebie Nicholasa, żeby to on zakończył ich związek.
Gdyby to była książka o nastolatkach, prawdopodobnie bawiłabym się świetnie podczas jej czytania już od samego początku. W końcu nastolatkowie dopiero uczą się samego życia czy tworzenia zdrowych związków, takie zachowanie byłoby dla mnie zrozumiałe. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z prawie trzydziestoletnimi osobami, które w związku w ogóle ze sobą nie rozmawiają (a są w nim prawie dwa lata), podczas czytania kolejnych rozdziałów miałam ochotę krzyczeć do głównej bohaterki „po co to robisz?!” albo „porozmawiaj z nim w końcu!”. Przysięgam, dawno tak nie wyprowadził mnie z równowagi żaden bohater.
Szybko okazuje się, że ta para jest siebie warta - Nicholas to równie niedojrzały, niepotrafiący rozmawiać bohater, dodatkowo totalnie podporządkowany swojej matce. Owa matka jest tutaj tak naprawdę przyczyną wielu problemów, ale do tego dojdziemy później. Na razie, bohaterowie postanawiają robić sobie nawzajem mnóstwo różnych głupich żartów, które mają doprowadzić do zerwania zaręczyn. Idzie im to całkiem nieźle, codziennie doprowadzają się wzajemnie niemalże do furii i tylko pogłębiają negatywne emocje, jakie do siebie darzą.
Przyznam, że dopiero w okolicach połowy książki, właściwie bliżej końca, zaczęłam się przy niej w miarę dobrze bawić. Bohaterowie trochę się na siebie otworzyli, zaczęli - przynajmniej w małym stopniu - ze sobą rozmawiać, a ich wspólne spędzanie czasu przynosiło wiele frajdy. Dopiero wtedy ta relacje zrobiła się znośna, a ich wspólne wybryki wywoływały uśmiech na twarzy. Sama końcówka, mimo że mocno cukierkowa, wywołała u mnie uśmiech i w ostateczności miałam ochotę nawet przybić piątkę bohaterom za ich zachowanie.
Przez ten całkiem dla mnie słaby początek, miałam ochotę odłożyć tę książkę (a to zdarza mi się naprawdę, naprawdę rzadko!). Cieszę się, że ostatecznie tego nie zrobiłam, tak jak wspomniałam, z czasem ta historia robi się naprawdę przyjemna. Na plus na pewno mogę zaliczyć autorce stworzenie bohaterów - byli tak charakterystyczni, tak różni i tak totalnie wkurzający, że trudno będzie o nich zapomnieć. Na miano znienawidzonego bohatera na pewno zasługuje matka Nicholasa, Deborah. Ta kobieta wywoływała we mnie tak skrajne emocje, że aż czasem dziwiłam się, że jest to tylko postać wymyślona w książce - chylę czoła przed ludźmi, którzy mają w swoim otoczeniu takie osoby i są w stanie z nimi wytrzymać.
Ważna jest tutaj też relacja Nicholasa ze swoją mamą, a nawet rodzicami w ogóle. W pewnych momentach łapałam się na tym, że współczułam temu mężczyźnie, a jednocześnie dopingowałam mu, żeby w końcu wziął się w garść i odciął pępowinę, której ktoś zapomniał przerwać przy porodzie. Prawie trzydziestoletni mężczyzna, próbujący założyć własną rodzinę, traktowany jest przez swoją matkę jak nastolatek, w dodatku trudno mu nie próbować ciągle zadowalać swojej rodzicielki. Ta relacja jest bardzo przykra, pokazuje, jak negatywny wpływ na dorosłego człowieka może mieć i jak bardzo krzywdzi wszystkich dookoła. W tej sytuacji na pewno nie pomaga bierność ojca, w którym Nicholas nie może szukać wsparcia. Deborah próbuje ułożyć życie swojego syna tak, jak jej się podoba, a gdyby mogła, prawdopodobnie przeżyłaby je za niego. Dodatkowo ucieka się do komentarzy, które nie tylko uderzają w Nicholasa, ale przede wszystkim skupiają się na Naomi, która w oczach Deborah nie jest wystarczająco dobra.
Całkowicie rozumiem, co autorka chciała przekazać tą historią. Miała zostać tutaj ukazana walka o związek, odnajdywanie siebie na nowo, ale także odkrywanie siebie nawzajem. Zamiarem było także pokazanie, że silny wpływ innych osób na związek nigdy nie przyniesie powodzenia, a szczera rozmowa powinna być kluczem do udanego partnerstwa. Niektóre z tych ważnych rzeczy udało się autorce przekazać, one tutaj wybrzmiewają. Niestety, nie wszystko wyszło dobrze, przez co ta książka naprawdę sporo traci.
Trudno jest mi ostatecznie polecać albo odradzać tę książkę. Brak rozmowy między dorosłymi ludźmi jest dla mnie naprawdę nie do przeskoczenia. I jasne, rozumiem, że każdy jest inny, dokładnie tak, jak jest w realnym świecie. Natomiast jeżeli dorosły człowiek nie czuje w sobie miłości, nie chce wychodzić za mąż, to powinien porozmawiać o tym ze swoim partnerem, wyjaśnić, dojść wspólnie do jakichś wniosków. Milczenie, aby kogoś nie skrzywdzić lub żeby nie ponieść konsekwencji, przynosi dokładnie odwrotny skutek.
Dla mnie niektóre żarty głównej bohaterki czasem również były nieśmieszne, a nawet żenujące. Jednak owy humor na pewno może wielu czytelnikom przypaść do gustu. Na plus zapisać także można lekkość z jaką autorka prowadzi historię - mimo mojego początkowego wywracania oczami, książkę czyta się płynnie i szybko. Dlatego też sami musicie zdecydować czy w Waszym odczuciu warto sięgnąć po „Miłosny układ” - być może wszystkie drażniące mnie elementy nie będą miały dla Was znaczenia i ta książka okaże się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę.
Książka przeczytana w ramach współpracy z Wydawnictwem Muza
Recenzja dostępna także na portalu Poinformowani.pl
Komentarze
Prześlij komentarz