Wrzesień, a przynajmniej jego połowa, upłynął u mnie pod znakiem audiobooków. Dwanaście przesłuchanych książek w dziesięć dni to wynik szalony, którego w normalnych okolicznościach na pewno bym nie osiągnęła, ale właściwie nie to było celem. Głównym powodem słuchania audiobooków była moja praca w Holandii, dziewięć i pół godziny dziennie na polu dłużyło się okropnie, więc przynajmniej mogłam umilić sobie czas książkami. To była dla mnie świetna sprawa, bo mogłam przesłuchać książki, które zawsze gdzieś tam chciałam przeczytać, ale niekoniecznie chciałam je kupować (mam nadzieję, że rozumiecie tę zależność 😜). Udało się też przesłuchać kilka nowości, dlatego w ogólnym rozrachunku jestem totalnie zadowolona! Dzisiejszy post poświęcę na wspomnienie o kilku przesłuchanych książkach, które okazały się naprawdę dobre i aż żal byłoby, abym nie poświęciła im posta na blogu. Na pierwszy ogień poszedł Szeptacz Alex North , który przewijał się na Instargamie bardzo często i kiedyś nawet byłam