Wydawca zapowiadał „pełną inteligentnego humoru i zawiłych intryg” powieść i nie będę ukrywać, że samo to stwierdzenie bardzo mnie kupiło. I cieszę się bardzo, że zdecydowałam się sięgnąć po tę książkę, ze względu na to, że bawiłam się na niej naprawdę dobrze, a prowadzenie historii i rozwiązanie zagadki wypadło naprawdę genialnie. Rodzina Cunninghamów nie jest zwyczajną rodziną, każdy z nich bowiem... kogoś zabił. Poznajemy ich w momencie, kiedy wszyscy stawiają się na swoistym zjeździe rodzinnym. Zatrzymują się w ośrodku położonym w górach, w którym zastaje ich śnieżyca. To jednak nie dlatego nie będą chcieli się stamtąd ewakuować. Wydarzenia poznajemy z perspektywy Ernesta, który bardzo często zwraca się do czytelnika w bezpośredni sposób, prowadząc go przez całą historię. W niektórych rozdziałach wracamy do przeszłości, a wszystkie opisywane wydarzenia mają dać czytelnikowi odpowiedź na pytanie, kto, kogo i dlaczego zabił. Muszę przyznać, że to było 432 strony fantastycznego czytan
Ostatnie moje spotkania z twórczością Ludki Skrzydlewskiej były raczej średnie, ale tak lubię jej pióro, że nie mogłam odmówić sobie kolejnej książki. I tym razem historia przeszła moje oczekiwania! Dla mnie „Łatwopalna” jest klimatem bardzo podobna do „Przeczucia”, a to właśnie od tą książką po raz pierwszy się zachwyciłam i polubiłam z piórem Skrzydlewskiej. Delaney nosi w sobie ogromną traumę. Dwadzieścia lat temu w pożarze straciła swojego brata i do tej pory wyrzuca sobie, że to jej wina, że nie potrafiła go uratować. Jedyne, co jej pozostało, to ogień, który wciąż w niej żyje. Jej wspomnienia ożywają na nowo, kiedy pewnego dnia płonie dom jej przyjaciółki, a Delaney znajduje w budynku wiadomość, która jest skierowana prosto do niej. Kto podpala bliskie jej miejsca i jaki to ma związek z jej przeszłością? I czy te wydarzenia przekreślą jej szansę na zdrową relację z nowo poznanym sąsiadem Daxem? „Łatwopalna” to powolny romans z dodatkiem ciekawej zagadki i elementów paranormalnych